niedziela, 1 lipca 2012

Wycieczka na ścieżkę Trolli


Witam po dłuuugiej nieobecności.
Wcale nie porzuciłam bloga, i na pewno moja nieobecność tutaj nie jest spowodowana tym iż zostałam mamą. Ostatnio trochę pod norweskim niebem za dużo się dzieje... A zaczęło się od pewnego "pięknego" dnia, gdy byliśmy jeszcze w szpitalu, kiedy urodziła się Anielka. Mój Mąż pojechał na chwilę do domu, ale gdy tylko przekroczył jego próg okazało się, że zalało nam mieszkanie :/// podłoga była cała w wodzie :(

Jak wprowadziliśmy się do naszego mieszkanka, okazało się, że w kuchni, w rurze odpływowej co jakiś czas bulgocze woda, jakby powietrze nie miało ujścia. Więc gdy nas nie było, woda postanowiła się cofnąć i przez zlew wylała się na podłogę :( Kuchnię mamy połączoną z salonem, więc woda bardzo szybko dostała się do naszego włochatego dywanu :( który teraz to się chyba tylko nadaje na śmieci... Panele się trochę popodnosiły, może jakoś to strasznie nie wyglądało po kilku dniach, ale woda, czy też wilgoć ciągle pod nimi były. Co w takiej sytuacji? remont podłogi pokrywa ubezpieczenie. Minął dobry miesiąc nim wyprowadziliśmy się do hotelu. Bo czekaliśmy aż zwolni się jakieś mieszkanie. A jest to hotel specjalnie dla ludzi, którzy mieli jakieś szkody w domu typu zalanie, pożar itp. I w ten oto sposób nie mieszkamy we własnym mieszkaniu od ponad 5 tygodni :((( dlatego też nic się nie dzieje, nic nie dekoruję, nie zmieniam, nie maluję, bo nie mam jak :/

O tyle dobrze, że opłata za hotel pokryta jest również z ubezpieczenia, a są to dość kosmiczne pieniądze O.o No i mieszkamy sobie w samym centrum Trondheim! Więc mamy przez to okazję poznać zakamarki tego miasta bliżej i do wszelkich znajomych mamy też o wiele bliżej.

Tylko czemu ten remont tak długo trwa? Norwegom nigdy się nigdzie nie śpieszy - to po pierwsze, a po drugie to podłoga jest skończona, ale mój Mąż stwierdził, że jej nie odbierze bo mu się kilka rzeczy w jej wykonaniu nie podoba... tam panele pracują, gdzieś indziej coś jest źle zrobione... I tak czekamy na to co dalej :(

Półtora tygodnia temu mieliśmy lecieć do Oslo, by wyrobić Anielce paszport (by móc wyjechać do Polski na wakacje). Ale okazało się, ze mojego D. boli brzuch. Na badaniach w szpitalu stwierdzili, że muszą go operować - wyrostek robaczkowy. Więc bilety na samolot nam przepadły. D. na noc został w szpitalu. Z resztą nocą był operowany, a ja sobie wracałam z Anielką do hotelu sama ze łzami w oczach... Na szczęście teraz operowanie wyrostka to nie to co kiedyś i już na następny dzień moje Kochanie było z nami w "domku", baaa ma miesiąc zwolnienia + urlop więc możemy sobie razem spędzać czas :) A jeszcze na następny dzień polecieliśmy w końcu do Oslo i Anielka w tej chwili ma już paszport i w końcu niedługo (?) będzie mogła odwiedzić ojczysty kraj swoich rodziców ;) no i jej też :P (przy okazji pozdrawiam pewną osóbkę, którą spotkaliśmy w ambasadzie :)

No ale po tym długim wyjaśnieniu może wróćmy do tematu? aaa no i jeszcze jedno, bo w końcu posty można pisać i bez mieszkania na swoim? tylko nam się trafiło jakieś ferelne mieszkanie gdzie nie mamy netu... tzn właściciel zapewnia nas, że on jest, ale jakoś chyba nie bardzo... Czasem udało mi się połączyć ze światem wirtualnym, łącząc się z jakąś niezabezpieczoną siecią, jak i w tej chwili. Więc przy okazji przepraszam za nieodpisane mejle, nie wiem kiedy ale postaram się nadrobić.

OK, tematem posta jest nasza wycieczka na "Ścieżkę Trolli" inaczej zwaną Trollstigen (w dosłownym tłumaczeniu - drabina Trolli), która odbyła się dwa tygodnie temu (więc jak widać, jesteśmy na bieżąco nie ma co ;) Pojechaliśmy w 12 osób + dwójka dzieci. Mieliśmy do przejechania ponad 300km. Znajoma stwierdziła, że w jakieś 3h powinniśmy się wyrobić... taaa, tylko jak wyjechaliśmy w piątek po 17.00 z umówionego miejsca poza Trondheim to na miejscu byliśmy o 1.00 w nocy ;D


Więc prezentowane zdjęcia są robione nocą właśnie, w czasie naszych postojów, bo oczywiście trzeba było stanąć na "podelektowanie się" pięknem natury i cyknięcie pamiątkowych fotek. Te zdjecia też były robione ok godziny zero ;) niezapominajcie, że w naszych rejonach są o tej porze białe noce, więc ciemno się wogóle nie robi (od maja) i często traci się rachubę czasu (ale to właśnie uwielbiam w Norwegii - białe noce rzecz jasna, a nie pędzący czas).


Jechaliśmy konkretnie do małej miejscowości turystycznej Geiranger, gdzie droga otwarta jest głównie od maja do października. Na powyższym zdjęciu chyba widać dlaczego? bo jest zasypana śniegiem ;) a w tym roku to otworzyli ją dopiero w czerwcu.



Więc jak widać zima, zima, zima... ;)


A tu już poranek w Geiranger. Po raz pierwszy mieliśmy okazję nocować w hytcie, czyli takim domku letniskowym w Norwegii. Myślę, że nie jest to drogo jak na takie miejsce, bo 200kr za osobę (jedna noc).


Hytte podzielona na dwa mieszkanka 4osobowe, z tarasem i pięknym widokiem na Geirangerfjord, który został w 2005 roku wpisany do światowego dziedzictwa UNESCO. Turyści z całego świata tu przyjeżdżają i nawet trafił się autokar z wycieczką z Polski ;)




Taki widoczek mieliśmy z pokoju, niestety samego wnętrza jakoś nie sfociłam :/


W sobotę postanowiliśmy przepłynąć się promem wycieczkowym, tu w oczekiwaniu na ;)


I płyniemy ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~


i podziwiamy dobrodziejstwa natury :)))


Poniżej "Wodospad Siedmiu Sióstr":







A to zdjęcie już z innego miejsca robione, ale właśnie tędy płyneliśmy :)


Następnie pojechaliśmy na szczyt góry, gdzie jest punkt widokowy. W mieście akurat odbywał się maraton zwany "od fiordu do szczytu" albo też "od lata do zimy" bo ludzie biegną z dołu do góry - a na górze jak widać jest jeszcze śnieg ;)


baaa dużo śniegu O.o no i za sam wjazd trzeba na bramce zapłacić 100kr (oni tak daleko nie biegną ofkors)


Ale powiedzcie, czy nie warto??? :D



No pięknie!!! :)


Niunia oczywiście zwiedza z nami :)))) czasem trochę płacze, bo jakoś nie polubiła się z nosidełkiem :( ale bywa, że ma też dobry nastrój, jak widać na załączonych obrazkach :) sama radość! :D


Dopiero dzień później wracaliśmy przez Trollstigen... czyli na jednym parkingu zostawiamy samochód i udajemy się po takiej wybetonowanej ścieżce na punkt widokowy


po to by zobaczyć jak droga biegnie 11-oma serpentynami w dół:


akurat w oddali padało :/ więc zdjęcia nie są zbyt kolorowe - trzeba mieć farta by natrafić na dobrą pogodę







Ot i cała wycieczka w skrócie :) może ma ktoś ochotę się wybrać? ;)

Mam nadzieję, że u nas w końcu się wszystko ułoży :P i że będę mogła zabrać się za dalsze prace w moim domku.
Póki co pozdrawiam jeszcze z Trondheim,
Dagmara
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...